Temat zaginionych skarbów III Rzeszy do dziś rozpala wyobraźnię tysięcy poszukiwaczy. Dzieje się tak nie bez przyczyny. O ile znamy historię odkrycia skarbów w różnych skrytkach, tunelach i szybach kopalnianych, to jednak wiele z tych małych skrytek nadal może znajdować się w swoim miejscu ukrycia. Oczywiście do dziś również szuka się i tych wielkich skarbów o których informacje trafiają na czołówki gazet i portali informacyjnych. W ostatnim czasie mieliśmy kolejną odsłonę poszukiwań Bursztynowej Komnaty – tym razem na terenie dawnej kwatery Hitlera w Wilczym Szańcu czy też najgłośniejsza sprawa, która odbiła się echem nawet w Japonii czyli poszukiwania Złotego pociągu na 65 kilometrze w Wałbrzychu. Pomimo, ze racjonalne argumenty przemawiają za tym, że takich skarbów już nie odnajdziemy to jednak niemal co roku dostajemy nową porcję historii o mających skrywać się niemal tuż na wyciagnięcie ręki złocie i kosztownościach. Paradoksalnie powstaje więcej książek omawiających historię nieodnalezienia skarbu niż te opisujące poszukiwania zakończone happy endem.
Co pewien czas jednak media informują o odnalezieniu kolejnych skarbów, którymi nie są raczej sztabek złota z Banku Rzeszy. Pomimo, że mają znacznie mniejszą wartość pieniężną to jednak dla znalazców a często dla poznania pewnych historii są nieocenione. W ostatnim czasie grono poszukiwaczy zostało zelektryzowane informacjami na temat tzw. „Dziennika wojennego”, który ma wskazywać położenie 48 skrzyń zawierających 10 ton złota. Warto przyjrzeć się tej historii.
Postać Gunthera Grundmanna jest już wręcz kultową wśród wszelkiej maści poszukiwaczy nazistowskiego złota i jednocześnie kluczową w większość poszukiwań. Grundmann był niemieckim historykiem i konserwatorem sztuki. Od 1942 roku zajmuje się selekcją, zabezpieczaniem i ukrywaniem najważniejszych dzieł sztuki znajdujących się na terenie Rzeszy oraz tych zagrabionych w trakcie trwającej wojny. Grundmann odmówić oczywiście nie może, a może zwyczajnie nie chce. Zgromadzenie pod swoją kontrolą tysięcy dzieł z niemal całej Europy jest kuszącą wizją. Dlatego tez od samego początku bierze się do pracy. Rozsyła listy po znajomych kolekcjonerach, muzeach i galeriach sztuki. Nie siedzi jednakże jedynie za biurkiem w oczekiwaniu na odpowiedzi. Sam rusza w teren by naocznie przekonać się co jest wartościowe i co należy zabezpieczyć a co odrzucić. Wszakże na wszystko czasu nie było. O skali jego pracy niech świadczy fakt, że od samych kolekcjonerów otrzymuje 552 obrazy, 90 rzeźby, 373 meble, 11 tek grafik i tysiące sztuk rzemiosła artystycznego. A to wszystko zgromadzono jedynie do 21 czerwca 1944. Pod tą datą widnieje właśnie ostatni wpis na liście Grundmanna. Nie oznacza to oczywiście, że ten tajemniczy konserwator zaprzestał dalszej pracy. Jest niemal każdego dnia w terenie w obstawie uzbrojonych SS-manów, którzy mają za zadanie dopilnować jego bezpieczeństwa. Pod koniec 1944 w związku ze zbliżającym się frontem władze Wrocławia czyli wojennego Breslau wzywają mieszkańców do składowania swoich drogocenności w depozytach bankowych, które ostatecznie trafiają do piwnic Prezydium Policji. Wrocław miał jako twierdza bronić się do ostatniego żołnierza, a to oznaczało że z miasta nie miał pozostać kamień na kamieniu. Tym samym zgromadzone dobra należało z miasta wywieźć. W tym momencie na scenie historii pojawia się postać Egona Ollenhausera. To on pomocnik Grundmanna SS-Sturmbannführer Egon Ollenhauer otrzymał zadanie wywiezienia i zabezpieczenia zgromadzonych depozytów. Towarzyszyli mu SS-Hauptsturmführer Herbert Klose oraz SS-Hauptsturmführer Gustav Seiferta, służący na co dzień w Ordnungspolizei (OrPo).
Wspomniany Ollenhauser miał stworzyć ok 500 stronicowy dziennik w którym zawarł informacje na temat miejsc ukrycia depozytu. Wskazanych jest 12 miejsc w tym pałac w Minkowskich na Opolszczyźnie. W kryjówkach oprócz złota i biżuterii mają znajdować się m.in. zaginione podczas wojny obrazy Botticellego, Rubensa, Cezanne’a, Carravagio, Moneta, Durera, Raffaela i Rembrandta.
Pomimo jednakże prowadzonych poszukiwań i szumnych zapowiedzi obecni właściciele nie pokazali żadnego znaleziska. Tym samym zwiększają się wątpliwości związane zarówno z informacjami przekazywanymi przez właścicieli dziennika jak i wiarygodność samego „Dziennika”. Wątpliwości jest znacznie więcej. Dwie osoby, które miały potwierdzić autentyczność „Dziennika” stwierdzili, ze w ogóle nie brali udziału w badaniach lub że nie potwierdzili jego autentyczności. Już ten fakt położył się dużym cieniem wątpliwości.
Jak twierdzi Krzysztof „Czarny” Krzyżanowski, który relacjonował konferencję w trakcie której zaprezentowano dziennik pozwolono zobaczyć tylko kilka stron.
Można było jednak dokładnie się mu przyjrzeć i dowiedzieć, że tylko niektóre strony są zapisane, większa część Dziennika jest pusta, ale jednocześnie towarzyszą mu nieujawnione przez fundację dokumenty jak „mapa lokalizacji”[1].
Pytaniem otwartym jak na razie pozostaje to czy Egon Ollenhauser istniał naprawdę, czy przypadkiem nie jest jedynie wytworem wyobraźni Herberta Klosego, który jako jedyny podał informacje o jego istnieniu. Klose jako świadek jest raczej mało wiarygodny. W trakcie przesłuchań wielokrotnie zmieniał swoje zeznania, kluczył. Czy robił to celowo?
Wraz z publikacją nowego styczniowego numeru przyszło również rozwiązanie zagadki “Dzienników wojennych”. O sprawie poinformował również portal Dzieje.pl. Czytamy w nim:
Eksperci z Grupy Eksploracyjnej Miesięcznika “Odkrywca” skupili się na analizie części narracyjnej “dziennika”. Okazało się, że pojawiają się tam szerzej nieznane wydarzenia czy postacie, które – jak udało się ustalić ekspertom – rzeczywiście żyły w okresie, którego dotyczą zapiski. “Wymieniony tam został na przykład zwykły, nieznany kupiec z jednej z dolnośląskich miejscowości, który miał zostać zabity przez Rosjan. Podczas pierwszego etapu weryfikacji ujawniliśmy, że ta informacja była prawdziwa” – mówił Orlicki.
Okazał się jednak, że zawarte w “dzienniku” fragmenty są przepisane z relacji niemieckich uchodźców, którzy uciekali z Dolnego Śląska w 1945 r. “To były relacje spisane po wojnie, które znajdowały się w archiwach niemieckich. Na podstawie tych relacji wydano w latach 60. XX w. mało znaną książkę. Po porównaniu treści okazało się, że ktoś do +dziennika+ przepisał słowo w słowo fragmenty tych relacji, które zostały wydane w Niemczech kilkadziesiąt lat po wojnie” – powiedział Orlicki. Według ekspertów z związanych z miesięcznikiem “Odkrywca”, to jeden z niezbitych dowodów na to, że “dziennik” został napisany przez nieznaną osobę najwcześniej w latach 70. XX w.
https://dzieje.pl/dziedzictwo-kulturowe/eksperci-tzw-dziennik-wojenny-falsyfikat
I to praktycznie zamyka kolejny temat zaginionych skarbów
[1] K. Krzyżanowski, Dziennik wojenny. Nowa odsłona [w:] Odkrywca nr 6/2022, s. 5.